Maciej Dubois i „nieprzyjemne czyny”

Po wyborach 4 czerwca 1989 roku powołano Społeczną Komisję Pojednawczą, której zadaniem było przywracanie do pracy osób zwolnionych po wprowadzeniu stanu wojennego za działalność polityczną i związkową. Jej przewodniczącym został adwokat Maciej Dubois (1933), czym zyskał pewne uznanie, jak też obronami w PRL-u w kilku procesach ludzi opozycji.

Mecenas Dubois był w PRL-u człowiekiem partii. Dziś przynależność czynnego adwokata do partii politycznej jest odbierana negatywnie. Jednak w czasach poprzedzających nową państwowość polską przynależność do PZPR-u służyła prawnikom jako odskocznia do kariery.

W roku 1965 zorganizowano wielką fetę z okazji XX-lecia Zrzeszenia Prawników Polskich. W Filharmonii Narodowej goszczono najwyższe osobistości, na czele z premierem Józefem Cyrankiewiczem, sekretarzem KC PZPR Władysławem Wichą, szefem MSW Mieczysławem Moczarem czy szefem resortu sprawiedliwości Stanisławem Walczakiem””.

Sekretarz Władysław Wicha złożył w imieniu KC PZPR życzenia z okazji jubileuszu ZPP. Minister Walczak udekorował odznaczeniami państwowymi działaczy Zrzeszenia. Złote odznaki ZPP otrzymali m.in. Józef Cyrankiewicz, Zenon Kliszko i Marian Spychalski. Minister przypiął taką odznakę również Maciejowi Dubois. Za nim pierś do odznaczeń wypięli Mirosław Gersdorf — prawnik, ojciec późniejszej prezes SN Małgorzaty Gersdorf, Alfons Klafowski — późniejszy prezes TK, Kazimierz Buchała — późniejszy minister sprawiedliwości i Stanisław Garlicki (ojciec późniejszego sędziego TK Lecha Garlickiego i historyka Andrzeja Garlickiego).

Maciej Dubois w latach 70. był honorowany także najwyższymi odznaczeniami państwowymi PRL. Między innymi w 1974 r. Medalem XXX-lecia PRL. W tym samym roku wyróżniono go jeszcze Medalem za Zasługi dla Obronności Kraju. Dwa lata później przybył na jego klapie z orderami Złoty Krzyż Zasługi. Warto też dodać, że jeszcze w 1957 r. władze wyraziły mu uznanie, wysyłając go na Światowy Festiwal Studentów i Młodzieży, który odbywał się w Moskwie. Takie festiwale były elementem ofensywy propagandowej Sowietów.

Maciej Dubois jako dziekan Warszawskiej Rady Adwokackiej w 1982 r. – w czarnych dniach stanu wojennego – zgadzał się na spotkania z prowadzącym jego sprawę majorem SB Ryszardem Dreżewskim i informował go o zjawiskach i sprawach interesujących bezpiekę. Dlatego też SB założyła sprawę Dubois, rejestrując go jako kandydata na tajnego współpracownika. Podczas jednego ze spotkań z mecenasem funkcjonariusz bezpieki dowiedział się od niego o opracowaniu w listopadzie 1982 r. przez mec. Zofię Antoniewicz i mec. Irenę Mizger-Chojnacką petycji adresowanej do Sejmu PRL z żądaniem abolicji i amnestii dla więźniów politycznych. Dziekan Dubois nie wysłał jednak petycji do Sejmu, ale pozostawił ją w aktach rady adwokackiej. Z autorkami pisma odbył rozmowę, pouczając je, że ich inicjatywa naruszała „zwyczaje obowiązujące w samorządzie adwokackim, bowiem zbiorowa petycja mogłaby zostać potraktowana jako opinia całego środowiska, co mijałoby się z prawdą”. Obie autorki pisma Dubois przedstawił esbekowi jako „egzaltowane panie kierujące się wyłącznie emocjami, a nie rozsądkiem”. Co więcej, dziekan Dubois zgodził się udostępnić SB tekst petycji oraz nazwiska adwokatów, którzy ją podpisali.

Funkcjonariusz prowadzący sprawę dziekana WRA scharakteryzował go zwięźle: „Kandydat dba o konspirację spotkań i jest ostrożny. Faktu spotkań z funkcjonariuszem SB nie ujawnił innym. „Na pytania odpowiada chętnie, jednak tylko w niezbędnym zakresie”.

Zamiar pozyskania Dubois SB uzasadniała tym, że jest on popularny w środowisku adwokackim, cieszy się jego zaufaniem jako obrońca w sprawach politycznych. Jako dziekan ORA w Warszawie był cenny dla SB”. Brano pod uwagę, że był on „osobą pozytywnie ustosunkowaną do obecnej rzeczywistości, lojalną wobec władz. Potwierdziły to również kilkukrotne bezpośrednie kontakty z kandydatem”.

Miał informować o wszelkich politycznych inicjatywach swojego środowiska adwokatów. Z wpisania go do sieci TW jednak zrezygnowano, oceniając to jako zbędne: „Biorąc pod uwagę stanowisko zajmowane przez kandydata, jego aktywność jako członka PZPR oraz prezentowaną postawę polityczną, niecelowe jest dalsze opracowanie kandydata(…)”. Oceniono, że z punktu widzenia pracy operacyjnej „można uzyskać te same efekty, nie dokonując pozyskania”.

Po 1989 r. mecenas Maciej Dubois wzbudził kontrowersje po tym, gdy zgłosił się do niego Adam Humer, krwawy ubek, by go bronił w sądzie. Dubois zgodził się, a później opowiadał, jak dzielnie wytrzymał naciski, by nie podejmował się obrony stalinowskiego oprawcy. Stwierdził, że wywierano na niego naciski „,półoficjalne, ze sfer politycznych i administracyjnych”, na które odpowiadał, że nie ma powodu, by odmawiać zbrodniarzowi. „Pan Humer nie pobił mnie ani nikogo z moich bliskich” – tłumaczył Dubois. Poza tym mecenas kwestionował podstawowy zarzut, że przestępstwa Humera i sądzonych z nim jego towarzyszy były zbrodnią przeciwko ludzkości. „To były bardzo nieprzyjemne czyny, ale nie miały nic wspólnego z pojęciem zbrodni przeciwko ludzkości” — twierdził Dubois. Innym razem mecenas mówił o swoim sprzeciwie wobec próby surowego osądzenia kata Humera. Protestował w uznaniu, że „sprawą Humera i kilkunastu innych esbeków chciano <<załatwić>> rozliczenie z winami całego systemu.

Nic dziwnego, że jak przyznawał później, to był proces, po którym „stracił kilkoro znajomych”. Dodał jednak zaraz, że „na szczęście takich znajomych, których specjalnie nie żałuje”. Podawał w ten sposób klasyczny argument stosowany przez wielu broniących komunistycznych oprawców przed wymierzeniem im sprawiedliwości. Wpisywało się to w schemat unikania rozliczeń przez przedstawicieli systemu totalitarnego. Wystarczy przypomnieć całą postkomunistyczną kampanię głoszącą, że nie można stosować odpowiedzialności zbiorowej, że każdy przypadek należy traktować oddzielnie. Na tym polegała idea zanegowania zbrodni komunistycznych. W myśl tej idei postępowały sądy, które jeśli w ogóle skazywały, to traktowały oskarżonych nie jako winnych zbrodni przeciwko ludzkości przedstawicieli totalitaryzmu, lecz jako zwykłych rzezimieszków odpowiadających za zbrodnie pospolite. Kampania w dużej mierze się powiodła i zbrodnie komunistyczne nie zostały rozliczone.

Dubois odnosił się też w wywiadach do kwestii przekazywania w adwokaturze pałeczki z pokolenia na pokolenie. Oponował wobec stwierdzeń, że zasada ta prowadziła do wynaturzeń. „Jestem gorącym zwolennikiem ciągłości w adwokaturze, a więc tego, by do palestry przyjmowane były dzieci adwokatów, oczywiście w ramach wyrównanych szans”. Dodał, że jako dziekan zawsze preferował dziecko adwokata. Wyjaśnił, że „wierzy w geny”.

Mecenas odniósł się też w jednym z wywiadów do zdjęć, które obiegły kraj, zrobionych podczas meczu Lechii Gdańsk, gdzie „słynny” sędzia Ryszard Milewski prezes sądu okręgowego (do którego trafiła sprawa Amber Gold) widnieje w asyście szefa prokuratury okręgowej i „przybija piątkę” z premierem Tuskiem. Dubois taki widok nie raził, choć wtedy budził powszechne przekonanie o patologii trójmiejskiego wymiaru sprawiedliwości: — Trudno sądzić tylko po takim obrazku. Sama zbieżność miejsca i osób oraz przybijanie piątki jeszcze o niczym nie świadczy – stwierdził mecenas. Pouczał, by nie łączyć tego obrazka z rozmową telefoniczną sędziego Milewskiego, w której ustawia on na życzenie kancelarii premiera rozprawy procesu Amber Gold. – Istnieje domniemanie niewinności – mówił Dubois. Przedstawił swoją perspektywę takich powiązań. – Takie środowiskowe kontakty towarzyskie zawsze istniały – powiedział.

Warto tu nadmienić, że skoro prawnicy o takiej pozycji, jaką wyrobił sobie Maciej Dubois, dostrzegają swoją wyjątkowość, mówiąc o genach prawników, muszą dopuszczać jako logiczną konsekwencję także analizę, która pokazuje negatywne cechy przenoszone z pokolenia na pokolenie przez prawnicze klany.

Znacznej pozycji w świecie adwokackim dorobił się syn sławnego Macieja Dubois. Jacek Dubois (1962) w 1990 roku był współzałożycielem jednej z pierwszych w kraju kancelarii adwokackich. Wówczas nosiła ona nazwę Lawyer Seryice Pociej & Dubois, Borowski 8 Warfołomiejew. Od 1995 roku kontynuowała jej działalność Kancelaria Pociej, Dubois, Kosińska-Kozak. W 2011 roku Aleksander Pociej przeszedł z kancelarii do polityki. Jego miejsce jako wspólnika kancelarii zajęła matka, Krystyna Pociej-Gościmska (1937). Mecenas Pociej zaś został senatorem Platformy Obywatelskiej. Kancelaria Dubois od początku zajmowała się nie tylko drobnicą (klientami indywidualnymi), ale także firmami zagranicznymi wchodzącymi na rynek polski w okresie transformacji, jak i tworzonymi polskimi przedsięwzięciami biznesowymi. Na stronach internetowych kancelarii pada zapewnienie, że jej działalność to połączenie doświadczenia i najwyższych standardów etycznych.

Jacek Dubois został oskarżony o utrudnianie jednego ze śledztw w sprawie tzw. grupy pruszkowskiej. Miał przekazać ściganemu listem gończym gangsterowi kserokopię akt śledztwa, które uzyskał jako obrońca innych osób. Wśród materiałów były m.in. zeznania świadków koronnych oraz osób występujących w charakterze pokrzywdzonych. Akt oskarżenia trafił do Sądu Rejonowego Warszawa-Śródmieście w 2005 roku. Dubois otrzymał prokuratorski zarzut utrudniania śledztwa i ujawnienia tajemnicy służbowej. Prokuratura zażądała dla niego roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata, 10 tys. złotych grzywny i zakaz wykonywania zawodu przez rok. Ostatecznie jednak sąd nie dostrzegł winy adwokata i uniewinnił go prawomocnie w 2011 roku. W sprawie postanowienia swoją rolę odegrała Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Reprezentująca ją w obronie Dubois Maria Ejchart została później żoną oskarżonego wtedy adwokata.

W 2011 roku PO zgłosiła Jacka Dubois na sędziego Trybunału Stanu. W sejmowym głosowaniu 137 posłów było przeciwko tej kandydaturze. Jacek Dubois został sędzią TS, podobnie jak jego ojciec Maciej Dubois, który pełnił swoją funkcję sędziowską w TS od lipca 1989 r.

Jacek Dubois w emitowanym w Internecie w 2017 roku programie byłego dziennikarza TVN24 Jarosława Kuźniara odnosił się do krytyki konstytucji wypowiedzianej przez Jarosława Kaczyńskiego i stwierdził, że według niego konstytucja jest „wspaniała”: Czas przeczytać, a później zrozumieć, a potem dopiero się wypowiadać. To jest ta właściwa kolejność. Jak się robi odwrotnie, to znowu powstaje nieład i chaos – pouczał. Odwoływanie się do źródeł komunistycznych jest lekkim nadużyciem. Bo to był przecież wielki kompromis Polaków, którzy stworzyli wolną Polskę.

Konstytucja jest fajnym, wspaniałym kompromisem, gdzie ludzie stworzyli pewne wartości, które są dla nich ważne: – Ta konstytucja dala nam szereg praw, dzięki którym żyjemy spokojnie. I co mamy zabrać, wolność? To co nam zostanie? Jeżeli ktoś chce mi zabrać konstytucję, to czuję, że on mi chce odebrać moje gwarancje – mówił Dubois. Dodał, że nie potrzebuje zmian w konstytucji.

– Nie potrzebuję żadnych zgorzkniałych starców, żeby mi zmieniali życie, moim dzieciom, mojej rodzinie. (…) Mamy do czynienia z człowiekiem, który chce się ręcznie bawić w sterowanie społeczeństwa. Zabierzemy to, zabierzemy tamto, a w zamian damy po 500 zł, żeby pionki były zadowolone. Dochodzimy do poziomu orwellowskiego „Roku 1984”. (…) Mówił o interpretowaniu prawa na swoją korzyść. Są jakieś granice absurdu. Mamy prawnika, który dokonuje wykładni na poziomie kosmity rzucał pod adresem prezesa PiS-u.

Partner z kancelarii adwokackiej Dubois – Aleksander August Pociej (1965) również wywodzi się z rodziny prawniczej. Według akt IPN-u, ojciec mecenasa – też adwokat, Władysław August Pociej, został zarejestrowany jako tajny współpracownik służb specjalnych PRL-u i przekazywał informacje m.in. na temat kolegów z pa1estr w tym Wiesława Chrzanowskiego. Fakt ten ujawniła Dorota Kania w „Gazecie Polskiej”, opisując akta rejestrowanego przez bezpiekę kontaktu operacyjnego o ps. „Lucky”. Mecenas był w PRL-u znaną figurą palestry, obrońcą w sprawach politycznych „taterników” i „komandosów”. Był też pełnomocnikiem procesowym zdekonspirowanych i aresztowanych na Zachodzie agentów komunistycznego wywiadu wojskowego. W latach 70. był pełnomocnikiem procesowym mordercy Piotra Filipczyńskiego (Petera Vogla okrzykniętego przez prasę „kasjerem lewicy”). „Lucky” został zwerbowany przez MBP w 1947 roku. Bezpieka prowadziła jego sprawę przez ponad 40 lat. Koniec współpracy przypadł na grudzień 1988 roku ze względu na dekonspirację oraz brak możliwości operacyjnych.

Pałeczkę pracy w adwokaturze przejął jego syn mec. Aleksander August Pociej. Został pełnomocnikiem procesowym rodziny polityka PO Arkadiusza Rybickiego, który zginął w katastrofie smoleńskiej. Swoimi stwierdzeniami publicznymi Pociej wpisywał się w rosyjską wersję przyczyn katastrofy rządowego tupolewa. Istotne może się okazać to, że Pociej junior swoje pierwsze kroki zawodowe stawiał w firmach kontrolowanych przez komunistyczny wywiad wojskowy, a następnie przez WSI.

Kancelaria Pocieja i Dubois rywalizuje z Romanem Giertychem na reprezentowanie w sądach interesów polityków Platformy Obywatelskiej. To ta kancelaria reprezentowała m.in. byłą posłankę PO Beatę Sawicką oskarżoną o korupcję. Doszło do tego, że mecenas Pociej wpłacił za nią ze swoich pieniędzy 300 tys. złotych kaucji.

W okresie kampanii prezydenckiej 2010 roku kancelaria Pocieja i Dubois reprezentowała w procesach w trybie wyborczym kandydata na prezydenta Bronisława Komorowskiego, będącego w sporze prawnym z Jarosławem Kaczyńskim. Współpracownik tej kancelarii – adwokat Barbara Kardynia-Bednarska reprezentuje w sprawach sądowych skompromitowanego udziałem w aferze hazardowej byłego szefa klubu parlamentarnego PO Zbigniewa Chlebowskiego. Do głównych klientów kancelarii Pocieja i Dubois za rządów PO-PSL należały instytucje państwowe i samorządowe oraz spółki skarbu państwa.

W 2010 roku w „Gazecie Wyborczej” Pociej wraz z Dubois oraz mecenasem gen. Kiszczaka Grzegorzem Majewskim, a także adwokatem Krzysztofem Stępińskim stanęli w obronie ówczesnego posła PO Janusza Palikota, który obrażał pamięć Lecha Kaczyńskiego, insynuując, że prezydent RP Lech Kaczyński jest odpowiedzialny za katastrofę smoleńską przez wywieranie presji na pilotów. To zdaniem ówczesnego posła PO miało doprowadzić do katastrofy lotniczej. Palikot powtarzał obraźliwe pytania o to, czy podczas tragicznego lotu prezydent Kaczyński był pod wpływem alkoholu.

We wspomnianym artykule mecenasi Pociej i Dubois stwierdzili: „Wolno zadawać pytania niewygodne, które dla niektórych mogą wydawać się obrazoburcze”. – W śledztwie nie obowiązuje wersal. Za to należy przestrzegać procedury — twierdził Pociej. W dalszej części publikacji prawnicy uznali „pytania” Palikota za jak najbardziej, cytuję, „zasadne”. Co do „pytania” o rozmowę braci Kaczyńskich przeprowadzoną niedługo przed katastrofą przez telefon satelitarny z pokładu tupolewa, mecenas Pociej stwierdził, że: „To jak najbardziej uzasadnione. […J Przebieg tej rozmowy może wykluczyć albo potwierdzić wpływ osoby trzeciej na podjęcie decyzji o lądowaniu w Smoleńsku. Jako adwokaci uważamy za zasadne przesłuchanie Jarosława Kaczyńskiego na okoliczność ostatniej rozmowy z Lechem Kaczyńskim”. Dziś już wiadomo, że prezydent RP prof. Lech Kaczyński nie był pod wpływem alkoholu i nie było żadnej presji z jego strony na załogę Tu-154, a zadawanie pytań przez Palikota, ich publiczne komentowanie i „podgrzewanie” w mediach całej sprawy było jednym z elementów smoleńskiej dezinformacji, która zresztą trwa.

Z powodzeniem w warszawskiej palestrze odnalazł się Jerzy Naumann, były sędzia z okresu stalinizmu i późniejszych lat PRL-u. Na listę adwokatów wpisano go w 1994 roku. Na przełomie lat 70. i 80. patronem aplikanta sędziowskiego Jerzego Naumanna, dziś uznanego adwokata, był Anatol Derkacz. Inny znany dziś mec. Grzegorz Zuchowicz, po latach od czasu kontaktów z sędzią i adwokatem Derkaczem uznaje, że miał zaszczyt być jego uczniem i wiele mu zawdzięcza. Zuchowicz uznał Derkacza za „wybitnego prawnika, człowieka prawego”.

Anatol Derkacz po wojnie odbył najpierw naukę w Wyższej Szkole Oficerskiej. W latach 1946-1947 studiował na Akademii Wojskowej im. Frunzego w Moskwie. Po powrocie do kraju został w 1955 roku sędzią. W 1984 roku trafił do Izby Karnej Sądu Najwyższego. Derkacz kilkakrotnie był powoływany w miejscach swojej pracy na funkcję sekretarza POP PZPR.

Gdy Anatol Derkacz zaczynał karierę orzeczniczą w czasach komunizmu, bynajmniej nikomu nie było do śmiechu. Jedna z historii dopiero po latach może ubawić, choć wtedy wyrok Derkacza przyniósł fatalne konsekwencje życiowe dzisiejszemu dziennikarzowi „Gazety Polskiej” Antoniemu Zambrowskiemu. Zatrzymano go w marcu 1968 roku pod fałszywym zarzutem współorganizowania wiecu studentów na UW. Wobec braku dowodów SB uchwyciła się więc innego zarzutu – szkalowania PRL-u poprzez zarzucanie partii, że na wzór Kulturkamplu prowadzi wojnę z Kościołem katolickim. Do szkalowania narodu polskiego przez Antoniego Zambrowskiego miało też dojść poprzez, jak to określił w oskarżeniu prokurator: „ułożenie wiersza, że Polak jest głupi i przed szkodą, i po szkodzie”. Sąd okazał się głuchy na wskazywanie przez obrońcę, mec. Kazimierza Łojewskiego, że to nawiązanie do znanej pieśni Jana Kochanowskiego z Czarnolasu. Sąd wojewódzki pod przewodnictwem Anatola Derkacza skazał Antoniego Zambrowskiego na łączną karę dwóch lat więzienia. Antoni Zambrowski, dziennikarz, publicysta „Gazety Polskiej” mówi po latach, że nie wierzy w niewiedzę sędziego co do autorstwa frazy. Zambrowski jest przekonany, że wyrok został sędziemu przekazany odgórnie, a on jedynie biernie go wygłosił. Jedna i druga wersja są fatalne dla adwokatury, która po 1989 roku przyjęła sędziego komunistycznego systemu z otwartymi ramionami.

Maciej Marosz, „Resortowe togi”

Dodaj komentarz

Close Menu